czwartek, 10 kwietnia 2014

Wegetuję

Przekraczam granice, nie tylko swoje, ale i obcych mi ludzi.

Śmieję się gdy wypada, smucę w odpowiednich momentach.

Wegetuję.

Walczę z uczuciem senności.

Codzienny maraton momentalnie wpycha człowieka do łóżka
zaraz po przekroczeniu progu bazy wypadowej.

Czarna kawa,  papieros.

Wegetuję.

Tęsknię.

Porażka przynosi kryzys.

Cieszę się z drobnych zwycięstw,
ze słońca nieśmiało wyglądającego zza chmur,
z porannej ciszy,
z przepełnionego leniwym zadowoleniem mruczenia napotkanego kota.

Powoli przestaję patrzeć na każdego jak na chodzącą skarbnicę nieodkrytych pokładów informacji,
czekających tylko na dzielnego, nieustraszonego badacza,
który wydobędzie  je i ukaże światu tę wiedzę tajamną, objawioną.

Zbyt dużo już słyszałam tych samych odpowiedzi.
Zbyt wiele razy marzłam na wietrze w oczekiwaniu na niby umówione spotkanie.
Przestaję się szczerzyć jak głupia do mijanych na ulicy osób, czasem uciekam myślami, odwracam wzrok.

Nie tracę nadziei.

Lubię te chwile po wyłączeniu dyktafonu,
momenty, gdy rozmówca, niezwiązany kwestionariuszem, zaczyna snuć opowieść zupełnie inną,
mniej zobowiązującą, a o ile ciekawszą.

Lubię gdy przysiada się do nas sąsiadka, brat,  szwagier.
Przekrzykując się wzajemnie, ożywieni naturalną, niewymuszoną dykusją
dają mi większą satysfakcję z pracy niż jakikolwiek wywiad.

Wtedy uśmiecham się zupełnie szczerze.

Lubię szydłowiecką gościnność,
nie potrafię zrozumieć dlaczego wszyscy tutaj piją słodzoną herbatę.

Dziwię się jak chętnie mówią o życiu rodzinnym,
a jak ostrożnie o władzy.
Tam skąd pochodzę jest zupełnie na odwrót.

Zbieram siły.

Jutro też jest dzień.

Idę zapalić papierosa, poukładać myśli i wypić cudownie gorzką, nieosłodzoną herbatę.




MS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz