czwartek, 10 kwietnia 2014

Tak jest w Szydłowcu

Dostrzegam wspólną cechę mieszkańców Szydłowca.. Różni ludzie, różne historie życia, ale w każdej przeplatał się wątek wiary. Większość to katolicy, naprawdę dumni ze swoich poglądów i przywiązani do tego, w co wierzą. Ten temat wzbudza emocje. Widziałam uśmiech, widziałam łzy, widziałam też czyste zdziwienie. Bo dlaczego ja o to pytam? Przecież to jest oczywiste, że wiara chrześcijańska była, jest i będzie ważna. Tak jest w Szydłowcu.

Maja Gursz

Wegetuję

Przekraczam granice, nie tylko swoje, ale i obcych mi ludzi.

Śmieję się gdy wypada, smucę w odpowiednich momentach.

Wegetuję.

Walczę z uczuciem senności.

Codzienny maraton momentalnie wpycha człowieka do łóżka
zaraz po przekroczeniu progu bazy wypadowej.

Czarna kawa,  papieros.

Wegetuję.

Tęsknię.

Porażka przynosi kryzys.

Cieszę się z drobnych zwycięstw,
ze słońca nieśmiało wyglądającego zza chmur,
z porannej ciszy,
z przepełnionego leniwym zadowoleniem mruczenia napotkanego kota.

Powoli przestaję patrzeć na każdego jak na chodzącą skarbnicę nieodkrytych pokładów informacji,
czekających tylko na dzielnego, nieustraszonego badacza,
który wydobędzie  je i ukaże światu tę wiedzę tajamną, objawioną.

Zbyt dużo już słyszałam tych samych odpowiedzi.
Zbyt wiele razy marzłam na wietrze w oczekiwaniu na niby umówione spotkanie.
Przestaję się szczerzyć jak głupia do mijanych na ulicy osób, czasem uciekam myślami, odwracam wzrok.

Nie tracę nadziei.

Lubię te chwile po wyłączeniu dyktafonu,
momenty, gdy rozmówca, niezwiązany kwestionariuszem, zaczyna snuć opowieść zupełnie inną,
mniej zobowiązującą, a o ile ciekawszą.

Lubię gdy przysiada się do nas sąsiadka, brat,  szwagier.
Przekrzykując się wzajemnie, ożywieni naturalną, niewymuszoną dykusją
dają mi większą satysfakcję z pracy niż jakikolwiek wywiad.

Wtedy uśmiecham się zupełnie szczerze.

Lubię szydłowiecką gościnność,
nie potrafię zrozumieć dlaczego wszyscy tutaj piją słodzoną herbatę.

Dziwię się jak chętnie mówią o życiu rodzinnym,
a jak ostrożnie o władzy.
Tam skąd pochodzę jest zupełnie na odwrót.

Zbieram siły.

Jutro też jest dzień.

Idę zapalić papierosa, poukładać myśli i wypić cudownie gorzką, nieosłodzoną herbatę.




MS

Wielkie i małe narracje

Mieszkańcy Szydłowca. Kumulują w sobie doświadczenia z życia codziennego w postaci małych narracji oraz tych wielkich, podlegających pod kategorię „statystyka”. Statystyka jest pojęciem, które ma za zadanie uwiarygodnić dane wypuszczane w świat. Ludzie kupują poranną gazetę, wracają do domu i przy śniadaniu czytają, że w Szydłowcu jest największe bezrobocie w Polsce, sięgające 40%!
Przyjeżdżam więc do Szydłowca i pytam, jaki jest największy problem w mieście? Brak pracy – słyszę w odpowiedzi. Kolejna mantra, która pojawia się w trakcie tego wyjazdu, często powtarzana jest automatycznie. Nie jest kłamstwem, nie jest przesadą. To poważny problem, jednak mieszkańcy robią, co mogą. I na koniec rozmowy, choć nie zawsze, pojawia się uśmiech albo zdanie „Tu nie żyje się tak źle.”
Statystyka nie kłamie, ale nie ma też monopolu na odzwierciedlanie rzeczywistości. Statystyka nie kłamie, ale ludzie robią swoje.

Mariusz Stasik

Szydłowców jest wiele

Szydłowców jest wiele – tak wiele jak wielu jest mieszkańców. Ostatnio razem z kilkunastoma początkującymi antropologami przybyło ich jeszcze kilka. Każdy widzi to miejsce przez pryzmat własnego doświadczenia w zależności od spędzonych tu lat, obserwowanych zmian, ludzi dookoła i tego, czego komu potrzeba lub czego nie można już znieść. Czas, który minął od ostatniego kładzenia kostki na Rynku zwiększa się proporcjonalnie do poziomu zadowolenia z życia. Miasto się bawi, burmistrz o to dba. Miasto pracuje, chociaż pracy nie ma. Miasto sobie radzi, chociaż "nie jest dobrze". Miasto pamięta braci-dziedziców, ale z trudem przypomina sobie o szydłowieckich Żydach. Miasto dba o "swoją historię", ale nie wszyscy są przekonani, że kirkut jest jej śladem. Pozostaje tylko pytanie, czym (a może kim) w takim razie jest miasto? Miasto jest mitem. Miasto, które znam jest opowieścią o mieście.

Dariusz Prusińska

Odmiana

Dni mijają i niedługo nadejdzie czas powrotu. Z jednej strony w Szydłowcu robimy konkretne zadania, które bywają po prostu męczące, z drugiej czuje się pewne przywiązanie i przyzwyczajenie do miejsca, w którym obecnie jesteśmy. Perspektywa powrotu do wielkomiejskiej rzeczywistości wydaje się być miażdżąca. Powrót do anonimowości przestrzeni miejskiej. Muszę przyznać, że to była miła odmiana, kiedy mieszkańcy zaczęli nas rozpoznawać. Przez moment poczuliśmy się jak część szydłowieckiej lokalności.

Marta Kornowska

Wspólnota Lasów Poszczególnych Obywateli Miasta Szydłowca

Hrabina Anna Sapieżyna, ostatnia prywatna właścicielka szydłowieckiego zamku – dla wielu symbolu miasta – nadała 273 hektary lasu poszczególnym obywatelom miasta Szydłowca. Było to w XIX wieku, równo 191 lat temu. Wspólnota działa do dziś – są tego namacalne fakty. Posadzono 2,5 hektara drzewek, postawiono piękną gajówkę z miejscowego drewna, ba – była nawet telewizja. Pomijając to, co można dotknąć, zobaczyć, przeliczyć na liczbę nowo posadzonych roślin to tym, co czyni owo stowarzyszenie wyjątkowym, jest przywiązanie do miejsca, tradycji i więzi. Jego członkami bowiem są potomkowie osób, którym Hrabina Anna nadała ten kawałek ziemi. Działają oni przekazując członkostwo z ojca na syna, bo nie potrafią opuścić miejsca, które wybrała im historia.

Janusz Kapanusz

środa, 9 kwietnia 2014

Dyktafon na brzuchu

Chciałam napisać, że Szydłowiec jest jak cebula, że odkąd tu jesteśmy odkrywamy go warstwa po warstwie. Że to odkrywanie wymaga czasu, a wrażliwych doprowadza nawet do łez.
Chciałam napisać o tym jak trudno przychodzi mi zaczepić obcą osobę na ulicy proponując rozmowę o życiu w Szydłowcu, o rodzinnych tajemnicach, problemach drążących miasto. Chciałam wykazać, że pracujemy nad tym aby uwolnić się  od powierzchownego spojrzenia, od stereotypów nagłaśnianych w mediach, a powtarzanych przez samych mieszkańców. Owszem, trafiłam do środowiska osób aktywnych, kobiet (bo to głównie kobiety są i chyba może być to kolejny temat badań) działających na rzecz społeczności, artystek i twórczyń,  zostałam wyposażona w wiele ciekawych wydawnictw nt. Szydłowca, wypiłam mnóstwo herbaty w Faktorii, ale… Ale ciągle szukałam dalej. Szukałam takich miejsc, gdzie ludzie chętnie się zwierzają, wymieniają ploteczkami, komentują rzeczywistość. Może magiel, szewc, fryzjer? Tak, fryzjer to niezły trop, zdecydowałam wchodząc wczoraj do zakładu fryzjerskiego. Jeśli umówię się na wizytę – podcięcie włosów, farbowanie, to jest szansa, że w tzw. międzyczasie zbiorę co najmniej godzinny wywiad. I owszem, umówiłam się dziś na 9.00, ale… stchórzyłam. Przekalkulowałam wysokie koszty i wysokie ryzyko tego co stać się może – nieodwracalnie - moim włosom i zmieniłam taktykę. Kosmetyczka! Paznokcie odrastają szybciej niż włosy więc mogę je poświęcić dla antropologii!
Wyobraźcie sobie kosmetyczny fotel, na nim ja z włączonym dyktafonem na brzuchu, rączki posłusznie wyciągnięte i pani Jola, która piłuje i poleruje mi paznokcie opowiadając swobodnie o mieście, jego teraźniejszości i przeszłości. I chociaż nie zadaję jej pytań z kwestionariusza to ona intuicyjnie trafia ze swoją opowieścią w sedno! Efekt? Całkiem niezłe nagranie, które kończy się słowami:
- Wycieramy proszę panią dłonie do sucha, bo WODA to jest największym wrogiem kobiety (…) głupio brzmi, a jednak!
Gdyby nie następny wywiad, na który już byłam spóźniona, dałabym sobie nawet brwi wyskubać żeby dalej słuchać pani Joli!
A kiedy zrelaksowana opuszczałam gościnny salonik usłyszałam „pani jest takim wdzięcznym słuchaczem, nie przerywa pani i nie przeszkadza, człowiek się może wygadać, a nawet jakby jakąś zbrodnię popełnił to by się niechcący przyznał”


BoSz