czwartek, 10 kwietnia 2014

Tak jest w Szydłowcu

Dostrzegam wspólną cechę mieszkańców Szydłowca.. Różni ludzie, różne historie życia, ale w każdej przeplatał się wątek wiary. Większość to katolicy, naprawdę dumni ze swoich poglądów i przywiązani do tego, w co wierzą. Ten temat wzbudza emocje. Widziałam uśmiech, widziałam łzy, widziałam też czyste zdziwienie. Bo dlaczego ja o to pytam? Przecież to jest oczywiste, że wiara chrześcijańska była, jest i będzie ważna. Tak jest w Szydłowcu.

Maja Gursz

Wegetuję

Przekraczam granice, nie tylko swoje, ale i obcych mi ludzi.

Śmieję się gdy wypada, smucę w odpowiednich momentach.

Wegetuję.

Walczę z uczuciem senności.

Codzienny maraton momentalnie wpycha człowieka do łóżka
zaraz po przekroczeniu progu bazy wypadowej.

Czarna kawa,  papieros.

Wegetuję.

Tęsknię.

Porażka przynosi kryzys.

Cieszę się z drobnych zwycięstw,
ze słońca nieśmiało wyglądającego zza chmur,
z porannej ciszy,
z przepełnionego leniwym zadowoleniem mruczenia napotkanego kota.

Powoli przestaję patrzeć na każdego jak na chodzącą skarbnicę nieodkrytych pokładów informacji,
czekających tylko na dzielnego, nieustraszonego badacza,
który wydobędzie  je i ukaże światu tę wiedzę tajamną, objawioną.

Zbyt dużo już słyszałam tych samych odpowiedzi.
Zbyt wiele razy marzłam na wietrze w oczekiwaniu na niby umówione spotkanie.
Przestaję się szczerzyć jak głupia do mijanych na ulicy osób, czasem uciekam myślami, odwracam wzrok.

Nie tracę nadziei.

Lubię te chwile po wyłączeniu dyktafonu,
momenty, gdy rozmówca, niezwiązany kwestionariuszem, zaczyna snuć opowieść zupełnie inną,
mniej zobowiązującą, a o ile ciekawszą.

Lubię gdy przysiada się do nas sąsiadka, brat,  szwagier.
Przekrzykując się wzajemnie, ożywieni naturalną, niewymuszoną dykusją
dają mi większą satysfakcję z pracy niż jakikolwiek wywiad.

Wtedy uśmiecham się zupełnie szczerze.

Lubię szydłowiecką gościnność,
nie potrafię zrozumieć dlaczego wszyscy tutaj piją słodzoną herbatę.

Dziwię się jak chętnie mówią o życiu rodzinnym,
a jak ostrożnie o władzy.
Tam skąd pochodzę jest zupełnie na odwrót.

Zbieram siły.

Jutro też jest dzień.

Idę zapalić papierosa, poukładać myśli i wypić cudownie gorzką, nieosłodzoną herbatę.




MS

Wielkie i małe narracje

Mieszkańcy Szydłowca. Kumulują w sobie doświadczenia z życia codziennego w postaci małych narracji oraz tych wielkich, podlegających pod kategorię „statystyka”. Statystyka jest pojęciem, które ma za zadanie uwiarygodnić dane wypuszczane w świat. Ludzie kupują poranną gazetę, wracają do domu i przy śniadaniu czytają, że w Szydłowcu jest największe bezrobocie w Polsce, sięgające 40%!
Przyjeżdżam więc do Szydłowca i pytam, jaki jest największy problem w mieście? Brak pracy – słyszę w odpowiedzi. Kolejna mantra, która pojawia się w trakcie tego wyjazdu, często powtarzana jest automatycznie. Nie jest kłamstwem, nie jest przesadą. To poważny problem, jednak mieszkańcy robią, co mogą. I na koniec rozmowy, choć nie zawsze, pojawia się uśmiech albo zdanie „Tu nie żyje się tak źle.”
Statystyka nie kłamie, ale nie ma też monopolu na odzwierciedlanie rzeczywistości. Statystyka nie kłamie, ale ludzie robią swoje.

Mariusz Stasik

Szydłowców jest wiele

Szydłowców jest wiele – tak wiele jak wielu jest mieszkańców. Ostatnio razem z kilkunastoma początkującymi antropologami przybyło ich jeszcze kilka. Każdy widzi to miejsce przez pryzmat własnego doświadczenia w zależności od spędzonych tu lat, obserwowanych zmian, ludzi dookoła i tego, czego komu potrzeba lub czego nie można już znieść. Czas, który minął od ostatniego kładzenia kostki na Rynku zwiększa się proporcjonalnie do poziomu zadowolenia z życia. Miasto się bawi, burmistrz o to dba. Miasto pracuje, chociaż pracy nie ma. Miasto sobie radzi, chociaż "nie jest dobrze". Miasto pamięta braci-dziedziców, ale z trudem przypomina sobie o szydłowieckich Żydach. Miasto dba o "swoją historię", ale nie wszyscy są przekonani, że kirkut jest jej śladem. Pozostaje tylko pytanie, czym (a może kim) w takim razie jest miasto? Miasto jest mitem. Miasto, które znam jest opowieścią o mieście.

Dariusz Prusińska

Odmiana

Dni mijają i niedługo nadejdzie czas powrotu. Z jednej strony w Szydłowcu robimy konkretne zadania, które bywają po prostu męczące, z drugiej czuje się pewne przywiązanie i przyzwyczajenie do miejsca, w którym obecnie jesteśmy. Perspektywa powrotu do wielkomiejskiej rzeczywistości wydaje się być miażdżąca. Powrót do anonimowości przestrzeni miejskiej. Muszę przyznać, że to była miła odmiana, kiedy mieszkańcy zaczęli nas rozpoznawać. Przez moment poczuliśmy się jak część szydłowieckiej lokalności.

Marta Kornowska

Wspólnota Lasów Poszczególnych Obywateli Miasta Szydłowca

Hrabina Anna Sapieżyna, ostatnia prywatna właścicielka szydłowieckiego zamku – dla wielu symbolu miasta – nadała 273 hektary lasu poszczególnym obywatelom miasta Szydłowca. Było to w XIX wieku, równo 191 lat temu. Wspólnota działa do dziś – są tego namacalne fakty. Posadzono 2,5 hektara drzewek, postawiono piękną gajówkę z miejscowego drewna, ba – była nawet telewizja. Pomijając to, co można dotknąć, zobaczyć, przeliczyć na liczbę nowo posadzonych roślin to tym, co czyni owo stowarzyszenie wyjątkowym, jest przywiązanie do miejsca, tradycji i więzi. Jego członkami bowiem są potomkowie osób, którym Hrabina Anna nadała ten kawałek ziemi. Działają oni przekazując członkostwo z ojca na syna, bo nie potrafią opuścić miejsca, które wybrała im historia.

Janusz Kapanusz

środa, 9 kwietnia 2014

Dyktafon na brzuchu

Chciałam napisać, że Szydłowiec jest jak cebula, że odkąd tu jesteśmy odkrywamy go warstwa po warstwie. Że to odkrywanie wymaga czasu, a wrażliwych doprowadza nawet do łez.
Chciałam napisać o tym jak trudno przychodzi mi zaczepić obcą osobę na ulicy proponując rozmowę o życiu w Szydłowcu, o rodzinnych tajemnicach, problemach drążących miasto. Chciałam wykazać, że pracujemy nad tym aby uwolnić się  od powierzchownego spojrzenia, od stereotypów nagłaśnianych w mediach, a powtarzanych przez samych mieszkańców. Owszem, trafiłam do środowiska osób aktywnych, kobiet (bo to głównie kobiety są i chyba może być to kolejny temat badań) działających na rzecz społeczności, artystek i twórczyń,  zostałam wyposażona w wiele ciekawych wydawnictw nt. Szydłowca, wypiłam mnóstwo herbaty w Faktorii, ale… Ale ciągle szukałam dalej. Szukałam takich miejsc, gdzie ludzie chętnie się zwierzają, wymieniają ploteczkami, komentują rzeczywistość. Może magiel, szewc, fryzjer? Tak, fryzjer to niezły trop, zdecydowałam wchodząc wczoraj do zakładu fryzjerskiego. Jeśli umówię się na wizytę – podcięcie włosów, farbowanie, to jest szansa, że w tzw. międzyczasie zbiorę co najmniej godzinny wywiad. I owszem, umówiłam się dziś na 9.00, ale… stchórzyłam. Przekalkulowałam wysokie koszty i wysokie ryzyko tego co stać się może – nieodwracalnie - moim włosom i zmieniłam taktykę. Kosmetyczka! Paznokcie odrastają szybciej niż włosy więc mogę je poświęcić dla antropologii!
Wyobraźcie sobie kosmetyczny fotel, na nim ja z włączonym dyktafonem na brzuchu, rączki posłusznie wyciągnięte i pani Jola, która piłuje i poleruje mi paznokcie opowiadając swobodnie o mieście, jego teraźniejszości i przeszłości. I chociaż nie zadaję jej pytań z kwestionariusza to ona intuicyjnie trafia ze swoją opowieścią w sedno! Efekt? Całkiem niezłe nagranie, które kończy się słowami:
- Wycieramy proszę panią dłonie do sucha, bo WODA to jest największym wrogiem kobiety (…) głupio brzmi, a jednak!
Gdyby nie następny wywiad, na który już byłam spóźniona, dałabym sobie nawet brwi wyskubać żeby dalej słuchać pani Joli!
A kiedy zrelaksowana opuszczałam gościnny salonik usłyszałam „pani jest takim wdzięcznym słuchaczem, nie przerywa pani i nie przeszkadza, człowiek się może wygadać, a nawet jakby jakąś zbrodnię popełnił to by się niechcący przyznał”


BoSz

„Czuję” teren

Jesteśmy tutaj już trzeci dzień, a mogę już śmiało powiedzieć, że „czuję” teren. Od całodniowych marszów bolą mnie stopy, plecy zaczynają o sobie przypominać, a i dzisiejszy mroźny wiatr wraz z pogorszeniem się pogody, zapewne przyniesie przeziębienie. Tak, bo ja czuję teren wyłącznie fizycznie. Mój organizm go odczuwa, moja głowa – niestety nie.
Mój dotychczasowy pobyt w Szydłowcu przypomina jeden wielki chaos, który nie tylko nie rozjaśnił mi „bycia w prawdziwym terenie”, lecz wręcz przeciwnie – sprawił, iż staje się ono coraz bardziej rozmyte.

Janusz Kapanusz



                                                                                                                                                                                                        

wtorek, 8 kwietnia 2014

Znudził mi się już pesymizm

Trudno jest odnaleźć się pomiędzy własnym wyobrażeniem na temat etnologii, a tym, z czym zderzamy się podczas zadań praktycznych. Z początku miałam duże obawy przed zadawaniem pytań z kwestionariusza. Wydawał mi się zbyt ogólny, a jednocześnie zbyt osobisty. Miałam wrażenie, że każda z jego części jest o czymś kompletnie innym i, co więcej, że całość nie jest całością, tylko trochę bezsensownym zlepkiem: "Byleby dowiedzieć się jak najwięcej, nieważne jakim kosztem."
W piątek spotkałam panią Jadwigę, która ochoczo zgodziła się, jako jedna z niewielu, porozmawiać ze mną o Szydłowcu. Wybrałam się więc do jej mieszkania. Ku mojemu zdziwieniu, pani Jadwiga bez najmniejszego problemu odpowiedziała na wszystkie moje pytania. Żadne jej nie przeszkadzało, nie denerwowało… W czasie wywiadu Pani Jadwiga stała się panią Jadzią, a ja dzięki niej zdobyłam kolejnego rozmówcę i prawdopodobnie zdobędę ich tym sposobem jeszcze więcej. Kwestionariusz okazał się do przejścia. Co prawda, wyłapywanie rozmówców nie należy do najłatwiejszych części naszej pracy, ale znudził mi się już pesymizm, a pani Jadzia obiecała, że pomoże mi szukać. Czekam więc na telefon... 

Anna Pasek

Liczy się człowiek, nie podręcznik

Jak szaleńczą mantrę powtarzałam wczoraj, że nie ma złych odpowiedzi. Że kompetencje każdy ma inne i właśnie to jest kluczem to sukcesu. Że nie stawiamy pały za nieznajomość daty bitwy pod Grunwaldem albo ataku wojsk radzieckich na Polskę. Ludzie obawiają się własnej niewiedzy, zawodnej pamięci. Zwłaszcza jeśli przychodzi do konfrontacji z drugim człowiekiem, który pojawia się nagle, a przynajmniej nieoczekiwanie i pyta o rzeczy z pozoru nieistotne.
Więc tłumaczę, opowiadam. Przecież ja też nie znam historii, tylko trochę. Że liczy się człowiek a nie podręcznik do historii. I rozmawiam, bacznie przyglądając się niezgrabnej, choć zwykle uroczej krzątaninie po kuchni. Pozwalam się zadziwić.


Mariusz Stasik

Cyganka prawdę ci powie?

Podążając tropem Cyganów, na portalach internetowych docieram do sentencji:
„Chodź, czarnulka, powróżę ci – pociągała mnie za rękaw bluzki. – Stara Cyganka prawdę ci powie. - Przestraszyłam się i chciałam jak najszybciej odejść.”
Niestety, w moim przypadku było inaczej - nie stara Cyganka ciągnęła mnie za rękaw, ale to ja próbowałem zaczepić młodą Cygankę i zaproponować wywiad. Zgodziła się, gdyby i tym razem to do mnie podeszła jako pierwsza, miałbym pewnie ułatwione zadanie, a tak musiałem pokonać demony przesądów, zasiane we mnie dawno temu i stawić czoła nowemu wyzwaniu!
Cyganka nie przestraszyła się tak jak „my”, gdy widzimy „innych”, nie chciała uciec czy odejść. Jestem jej wdzięczny, gdyż powiedziała mi wiele i dzięki temu mogę spojrzeć na Szydłowiec od strony „niewidocznych”, jak nazwałbym Cyganów po tym, co usłyszałem w wywiadzie...
Chyba już jej nie spotkam… a szkoda, to był pierwszy raz, gdy  poczułem, że wywiad sprawił komuś przyjemność, nie był przykrym obowiązkiem.

Jakub Gilge

„Różne uroki”

Początki były trudne. Informatorzy podchodzili do nas różnie, umówione spotkania często nie dochodziły do skutku. Już poniedziałek, jesteśmy tu kilka dni i chyba w końcu poczułam, że nie ma się czego bać. Wystarczy uśmiech, trochę pozytywnego nastawienia i wszystko jakoś da się załatwić.
Nie pukam od drzwi do drzwi, jakoś nie czuję się w tym zbyt dobra. Trafiłam jednak na przemiłą panią, która angażuje się w zdobywanie informatorów równie mocno, co każdy z nas. Wywiady jakoś powoli się nagrywają, ale warto zdać sobie sprawę z tego, że to nie one są najważniejsze, a na pewno nie tylko one. Co prawda kwestionariusz trzyma nas mocno w ryzach, jednak zawsze znajdzie się trochę czasu, który możemy poświęcić na luźną obserwację, na plotki z mieszkańcami Szydłowca.
Nie każdy nasz rozmówca ma ochotę być nagrany, ale to właśnie te nierejestrowane rozmowy są często najciekawsze. Okazuje się, że bezrobocie niby jest, ale „jakoś każdy ma co do garnka włożyć”...” że pracy nie ma”, ale ogłoszenia na jej temat spotykamy na każdym kroku. Wszyscy solidarnie narzekają, ale każdy „miasto kocha i gdyby miał wybór to chciałby tu zostać na zawsze”. Taki już ten urok naszego Szydłowca.

Anna Pasek

Psy i graffiti

„Wieś to trudny teren dla etnologa bo psy potrafią pogonić, a od psów gorsze jeszcze są gęsi”. Mniej więcej takie słowa powiedział kiedyś jeden z wykładowców i wtedy mnie to jeszcze bawiło. Co prawda żadnych gęsi nie udało mi się poznać w okolicach Szydłowca (ale obawiam się, że wszystko jeszcze przede mną), za to psy wydają mi się być naprawdę dobrym odstraszaczem i jest duża szansa, że tracę przez nie szanse na wiele rozmów z mieszkańcami. A skoro o nich mowa  to mam wrażenie, że dzielą się na tych, którzy boją się mnie wpuścić do domu i na tych, którzy tak bardzo się cieszą, że przyszłam, że wpuszczają mnie do mieszkania z takim entuzjazmem, że to ja zaczynam się ich bać.        
Poza tym, Szydłowiec ujął mnie – i jak się okazało nie tylko mnie – tematyką napisów na murach. Jedne z nich nawołują  ludzi do zmiany sposobu myślenia o życiu,  inne są cytatami „z Jana Pawła II”. Nie jestem fanką ani jednych, ani drugich, w szczególności jeśli są namalowane na murach miasta. Jednak nie wyobrażam sobie tego typu graffiti, w tak wielkim natężeniu, chociażby w Poznaniu – obojętnie, czy to byłby czas rekolekcji, czy apokalipsy.
Tak czy inaczej, szydłowiecki styl wydaje mi się jakby lepszy. Wolę umoralniające tematy od chwalenia się swoim nickiem na pół Wildy.


Aleksandra Kowalska

niedziela, 6 kwietnia 2014

Dylematy

Jest problem

„Nie ma pracy”, „bezrobocie” - to są pierwsze słowa, które ludzie wypowiadają mówiąc o Szydłowcu. Rzeczywiście, po chwili rozmowy, okazuje się, że młodzi „nie mają jak zarobić” i wyjeżdżają, „fabryki zlikwidowano i nie ma miejsc pracy”. Jest to główny problem, o którym wspominają mieszkańcy. Ba! Nie słyszałam o żadnym innym. Ma się wrażenie, że gdyby nie bezrobocie, to miejsce byłoby idealne. Ale jest to chyba też coś, przez co Szydłowczanie tworzą jedność, bo wspólne problemy łączą. Jednak moją uwagę od samego początku przykuwają piękne, wielkie, piętrowe domy i trwająca rewitalizacja miasta. To co słyszę, kłóci się z tym, co widzę. Biedy nie widać, więc gdzie ona jest? Myślę, że tak jak w powiedzeniu „nie oceniaj książki po okładce”, tak samo tutaj nie można stwierdzić, że skoro na pierwszy rzut oka jest pięknie, to znaczy, że ludziom żyje się tu dobrze.

****

Być może to wina pogody, ale na ulicach Szydłowca nie było dzisiaj widać prawie nikogo. Rozmowa z dwoma panami uświadomiła mi, że miasto jest uśpione. Może czeka tęsknie aż tchnie się w nie życie? Dominuje starsze pokolenie. A gdzie młodzi? Wyemigrowali, zarabiają na życie, żeby móc wrócić do Szydłowca i wieść godny byt. Gdzieś w tym systemie jest błąd, skoro, żeby móc tutaj żyć, trzeba najpierw wyjechać. Gdzieś jest błąd, skoro podchodząc do obcego człowieka, ja, mimo, że w żaden sposób nie zawiniłam, czuję się winna, że chcę o cokolwiek zapytać. Bo co ja mogę zmienić w ich życiu? Studentka etnologii, wchodząca z butami w czyjeś życie, przypominająca swoimi pytaniami o tym jak jest źle.
Maja Gursz

Weryfikacja


Teren jest weryfikacją własnych wyobrażeń na temat otaczającej nas rzeczywistości. Uwypukla stereotypy, którymi posługujemy się na co dzień jako ludzie, ale także jako antropolodzy. Zmusza nas do zwrócenia uwagi na sytuacje prozaiczne, praktykę dnia codziennego.
Idziemy więc do miejsca, które wcześniej upatrzyliśmy. Miejsca już jakoś zdefiniowanego, w pewien sposób określonego – przez nas, przez mieszkańców, przez innych obcych. Trafiamy tam i jesteśmy zdziwieni, zaskoczeni. Coś nam zgrzyta, nie pasuje do dobrze znanych widoków.
Ludzie są w innych miejscach niż nam się wydawało, że będą. Reagują inaczej niż byśmy się spodziewali. Dzieci biegają po podwórku – to nas jakoś uspokaja. Chwilę później dociera do nas, że to kolejna oczywistość wywiedziona wprost z naszego doświadczenia, że wcale nie musiało tak być.
Wniosek z dnia dzisiejszego jest taki, że trzeba wrócić do „terenowego mięsa”, czyli tego jak zachowują się ludzie, a nie jak my te zachowania sobie wyobrażamy. (Pseudo)intelektualne rozterki należy zostawić na później.

Mariusz Stasik

Gdzie nie ma zaufania pojawia się logika

Szczerze przyznaję, że odnalazłem się w roli bezczelnego młodzieńca, który puka do każdych drzwi, na każdej klatce schodowej, w każdym bloku mieszkalnym, który spotyka na swej drodze. W oczach wszystkich tych ludzi, którzy otwierali mi drzwi widać wciąż nieufność, pomimo usilnych prób przełamywania jej przez uśmiech i życzliwy ton głosu. Mimika sygnalizuje irytację. Przy każdej z tych krótkich rozmów zastanawiałem się, ile jeszcze mogę ich przeprowadzić by nie stać się równie poirytowany jak ludzie, których wyrywam z naturalnego biegu życia.
Mówiąc bardzo ogólnie brakuje w tym logiki, według której ludzie funkcjonują. Widzę ten grymas niezrozumienia już po zdaniu „Dzień dobry, jestem studentem etnologii…”. Ja jako badacz jestem w odpowiednim miejscu, natomiast oni jako badani są postawieni w sytuacji, której brakuje logiki. Czemu mieliby poświęcać swój czas, którego jak zdążyłem się dowiedzieć znaczna większość nie ma, na rozmowę, która według nich nic im nie przyniesie. Brakuje w tym logiki. Ja mam 1, oni 0.
Gdzie nie ma zaufania pojawia się logika. Skoro ktoś mnie nie zna, a co za tym idzie nie może przewidzieć mojego zachowania, zaczyna bronić się przed układem, pozbawionym dla niego sensu. Nie ma z tego żadnej korzyści, podczas gdy ja mam. Zmierzam do tego, by nadać temu układowi obopólną korzyść, która mogłaby bardziej zaangażować rozmówcę.

Maksymilian Gwinciński



fot. Jakub Kapanusch


fot. Agata Stasik


Niewiedza

Nie wiem, czym jest lokalność.
Nie wiem, czym są więzi lokalne.
Nie wiem, kim jest rozmówca.
Nie wiem w jaki sposób mówić.
Nie pamiętam, dlaczego chciałam zostać antropologiem.

Zgrzyt powstały w mojej głowie jest paraliżujący. Od dwudziestu czterech godzin lawiruję razem ze współlokatorami między śmiechem a łzami, jednocześnie zastanawiając się nad tym, co mogę zrobić, żeby być w terenie a nie obok.

Pointy brak, ale zupa cebulowa była smaczna.

Agata Stasik

środa, 2 kwietnia 2014

Przed wyjazdem w teren

Przed wyjazdem w teren studenci nie zaniedbali obowiązku dokształcenia się. Większość zapamiętała już nazwę miejscowości (za drobne pomyłki, rzecz jasna, nie będziemy nikogo winić). Co pilniejsi potrafią nawet wskazać Szydłowiec na mapie. 

Lista zgromadzonych informacji może nie jest obszerna, ale na pewno obejmuje najważniejsze zagadnienia – wiemy, że Szydłowiec:
 - po pierwsze, leży gdzieś pod Radomiem;
 - po drugie, dojechać do niego trudno, a i wydostać się pewnie nienajprościej;
 - po trzecie, nie jest światową metropolią (za grupą jedzie specjalny samochód wiozący agregat prądotwórczy i zapas wody pitnej);
 - po czwarte, prawdopodobnie można coś jeszcze o nim powiedzieć (wiemy to, bo przez najbliższe dziesięć dni będziemy rozmawiać z wszystkimi tylko o Szydłowcu).

Niektórzy buchają entuzjazmem, inni są nieco sceptyczni. Obawy dotyczą głównie ilości wywiadów do przeprowadzenia w krótkim czasie, ale także konieczności uprzedniego nawiązania w tym celu ogromnej ilości interakcji w stylu potocznie zwanym na Jehowych. Bogaci w doświadczenia zebrane per procura (przez wcześniejsze roczniki), obawiamy się, że zmokną nam skarpetki i że poszczują nas psami. Pouczeni przez regulamin, nie zapominamy o konieczności powstrzymania się przed kąpielami w fontannie pod wpływem niedozwolonych środków odurzających. Pamiętając o dziedzictwie tytanów antropologii terenowej, przedyskutowaliśmy nieuregulowaną w zestawie wytycznych kwestię nawiązywania niestosownych relacji erotycznych z przedstawicielami lokalnej społeczności (przeważa opinia o bezcelowości takiego przedsięwzięcia, brakuje bowiem odpowiedniej rubryczki w kwestionariuszu).


Uzbrojeni w słowniki polsko-radomskie, zapas suchych skarpetek, nieocenione wsparcie wykładowców, zdjęcia rodziny, butle z gazem pieprzowym przeciw lokalnej odmianie niedźwiedzia domowego (Ursus familiaris radomiensis) i zapas chininy, ruszamy na wschód o świcie trzeciego dnia.

Zuzanna Czaplińska